środa, 30 lipca 2014

Vinci (2004), reż. Juliusz Machulski, cz. IV

     Kraków przeżywa pewnie teraz letnie oblężenie turytów, a na blogu przyłączę się do tej fali i jeszcze raz spojrzę na miejsca, w których kręcono "Vinci".   
     Ulica Poselska, boczna od Grodzkiej, szczególnie dobrze utkwiła mi w pamięci z wizyty w Krakowie. Nie tylko dlatego, że "załapałem" tam lokacje z dwóch filmów (ten drugi był już opisywany, ale zdjęcie z Poselskiej będzie w przyszłości). Moją uwagę przykuła brama, widoczna tutaj na końcu ulicy. Trochę to niezgodne z tym, co reprezentuje architektura tego miasta, ale nie mogłem się pozbyć skojarzenia z bramą charakterystyczną dla posesji latynoskich - hiszpańskich czy meksykańskich, takich, za którymi swoją willę ma szycha trzymająca w rękach całe miasto. Nie umiem wytłumaczyć tego wrażenia-tak mi to wyglądało i tyle.  
                        
     A to już słynny stolik do szachów, przy którym "Szerszeń" poznaje Tadeusza Hagena. Deski w ławeczkach zdążyły już być wymienione, ale sam blat jeszcze ma się dobrze. 
     Jeszcze jedno ujęcie tego samego miejsca z ostatniej sceny w filmie. Ładnie pokazano tutaj Wawel i Wisłę, słońce zrobiło swoje, a filtr na górze fajnie urozmaicił czyste niebo. Z powodzeniem można by to użyć w pocztówce z Krakowa. 

środa, 23 lipca 2014

Podróż za jeden uśmiech: Polowanie na kapelusz (1971), reż. Stanisław Jędryka

     Niedawno ktoś przypomniał mi o tym, że ludzie z natury oceniają miniony czas jako bardziej udany niż obecny. Nie sprzeciwiam się temu stwierdzeniu, bo samemu zdarza mi się na tym złapać. Takie wrażenie mam na przykład oglądając serial "Podróż za jeden uśmiech". Tylko że w tym wypadku jest to trochę nienaturalne, bo serial pochodzi z okresu, którego nie znam osobiście, a tylko z drugiej ręki. Mimo tego, wydaje mi się, że czas o którym opowiada był dużo bardziej niewinny, sensowny i po prostu przyjemniejszy. 
     Reżyserem tego serialu, przerobionego potem na film długometrażowy, jest Stanisław Jędryka, który stworzył również inne klasyki z okresu dzieciństwa pokolenia moich rodziców, takie jak "Do przerwy 0:1", "Stawiam na Tolka Banana" czy "Wakacje z duchami", z czołówek których piosenki po prostu ociekają kultowością. Opisywana w tym poście produkcja oparta jest na powieści Adama Bahdaja, w której dwóch chłopców (w serialu granych przekonująco przez Filipa Łobodzińskiego i Henryka Gołębiewskiego) udaje się nad morze, wplątując się po drodze w różnego rodzaju przygody, nie zniechęcające ich jednak do dotarcia do celu. Podczas ostatniego urlopu udało mi się odwiedzić kilka miejsc znajdujących się w Sopocie oraz Gdańsku, występujących w przedostatnim odcinku serialu.   
      Na pierwszy strzał idzie Gdańsk i jego Długi Targ. Tutaj chłopcy trafiają przy pomocy samochodu chłodziarki i od razu okazuje się, że są zdani sami na siebie, bo ich ciotka przez nieporozumienie została w innej miejscowości. W latach 70-tych ulica najwyraźniej była otwarta dla ruchu samochodowego, co widać nie tyle po ciężarówce, ale zaparkowanych autach. Zwiększony ruch turystyczny najprawdopodobniej wymusił jej zablokowanie i wydaje się, że wszyscy na tym skorzystali. 
      To również Długi Targ z konkretną kamienicą, której parter, podobnie jak w większości na tej ulicy, został przerobiony na kawiarnię. Gdyby nie fakt, że ujęcie doprowadzające do tego kadru było ciągłym od zdjęcia powyżej, domyślam się, że miałbym niemałe problemy ze znalezieniem tego miejsca. Spora część elewacji jest teraz zasłonięta przez parasolki i inne ozdoby charakterystyczne dla ogródka kawiarni. 
     Fragment Zielonej Bramy, widocznej również na pierwszym zdjęciu, tylko z drugiej strony. To, że w "czarno-białych czasach" nie było znaków wskazujących istotne punkty turystyczne nie jest niespodzianką. Ale że w tym miejscu brakowało również ulicznej latarni jest już zastanawiające. Ciekawe więc, jaki efekt dałoby porównanie nocnych zdjęć tego miasta w takiej przestani czasowej. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Do widzenia, do jutra... (1960), reż. Janusz Morgenstern

     Zanim Richard Linklater kupił dzisiejszych trzydziestolatków początkiem swojej trylogii w postaci "Przed wschodem słońca", 35 lat wcześniej debiutujący Janusz Morgenstern opowiedział identyczną historię o zauroczeniu w swoim "Do widzenia, do jutra...". Taki czasowy i geograficzny rozstrzał pokazuje jak bardzo uniwersalne i powszechne są historie przedstawione w obu filmach i udowadnia, że pragnienia ludzi na pewnym etapie życia pozostają niezmienne.
     Czytając opinie o polskim klasyku wiele razy trafiłem na zarzut, że fabuła filmu jest banalna czy wręcz nudna. Potrafię sobie wyobrazić, że część współczesnych widzów inaczej rozegrałaby spotkanie z tego typu miłością, omijając wszystkie słowne zbliżenia i przechodząc od razu do czynów. Dla bardziej wrażliwych, ta historia będzie romantycznym przeżyciem opartym zresztą o wątki z życiorysu współautora scenariusza - Zbigniewa Cybulskiego. Sam film warto zresztą obejrzeć dla tego aktora, który według relacji ekipy, przed kamerą grał samego siebie, i Teresy Tuszyńskiej, której Margueritte jest żywą definicją słowa "urocza".       
     Zdjęcia do filmu powstawały w Sopocie i Gdańsku. Plenery tego drugiego miasta posłużyły za miejsce pierwszego spotkania obu bohaterów. Powyżej widzimy fragment ulicy Wartkiej i Rybackiego Pobrzeża, które znacznie zmieniły się od lat 60-tych, ale mimo to zachowały charakterystyczny klimat tworzony przez ceglane budowle. 
     To przeciwna strona ulicy Wartkiej, na której wciąż można rozpoznać te same budynki jednak w lepszej formie. Sklep po lewej stornie nieco zmienił swój charakter oferując zamiast warzyw biżuterię, ale na pewno w miejscu restauracji wciąż jakaś funkcjonuje.  
     W filmie pojawia się to samo ujęcie z innego dystansu, które zdecydowałem się również zamieścić, żeby pokazać jak zmieniło się zagospodarowanie miejsca przed lokalami. Ilość turystów i samochodów mieszkańców Gdańska z pewnością zwiększyła się n-krotnie i to własnie bardzo dobrze widać na tym zdjęciu. Czy wizualnie miejsce to zyskało czy straciło, zostawiam pytaniem otwartym. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Mission: Impossible (1996), reż. Brian De Palma, cz. IV

     Po dłuższej przerwie od pierwszej kinowej odsłony "Mission: Impossible", powracamy ponownie do praskich plenerów tego filmu. 
     Na początku kadr z wprowadzającego widzów w stolicę Czech ujęcia, przedstawiającego jednocześnie miejsce, w którym zaszyli się agenci opracowujący nową akcję. I od razu mamy do czynienia z jedną z ciekawszych zmian od czasu kręcenia filmu jakie mi się trafiły. Proszę zauważyć, że uliczka zmierzająca w głąb zdjęcia opada na głębokość około 2 metrów, a jedno z okien w budynku po prawej zostało przerobione na drzwi. Interesująca sprawa, prowokująca do pytania jak ta kwestia została rozwiązana za rogiem.  
     Tutaj widzimy już kadry ze sceny po sekwencji z nieudaną akcją. Sceny, przy finale której mój racjonalistyczny kolega parsknąłby zapewne śmiechem, ale trzeba przyznać, że zmontowanej i sfotografowanej wzorowo. Ethan Hunt, po tragicznie zakończonej misji, udaje się do restauracji na trudną rozmowę ze swoim przełożonym. Praga pewnie już wtedy była licznie odwiedzanym miastem, dlatego zastanawiam się, jak wyglądało zablokowanie na okres zdjęć tak popularnego i rozległego miejsca. 
     Restauracja, w której obaj agenci się spotykają, nazywa się "Akvárium" i nie jest ona przypadkowa, ponieważ jej wystrój w dużej części stanowią szklane zbiorniki wypełnione wodą z rybami. W finale spotkania, agent Cruise'a wykorzystuje swój firmowy gadżet, wysadzając w powietrze większość szklanych elementów, co sprawia, że cała ta woda wypływa na skwer rynku. Z informacji, które znalazłem w necie wynika, że kawiarenka wraz z przylegającymi do niej lokalami została zbudowana w studiu Universalu, natomiast w stolicy Czech powstały jedynie ujęcia prezentujące przeciwną stronę, co znaczy, że woda z powyższego ujęcia musiała zostać wylana z jakiegoś przygotowanego na ten cel pojemnika.