Przed przystąpieniem do przeglądania tego posta proponuję otworzyć ten link i zamknąć chociaż na moment oczy. Niech to będzie forma, należącego się każdemu, oderwania się od rzeczywistości i wprowadzenie do tego co znajduje się poniżej.
Jak wspomniałem w pierwszym poście na tym blogu, moje zainteresowanie lokacjami filmowymi pojawiło się z momentem obejrzenia trylogii "Powrót do przyszłości". Film był dla mnie wciągającym przeżyciem i w konsekwencji zrodził marzenie, aby pojawić się w miejscach, w których rozgrywały się niezwykłe przygody Marty'ego. Warto wspomnieć, że 3 lipca tego roku minie 30 lat (!) od premiery pierwszej części. W tym czasie mój stosunek do niego nieco się zmienił, ale za to zacząłem bardziej dostrzegać kunszt reżyserii całego spektaklu. Im więcej smaczków realizatorskich zauważałem, tym większy był mój podziw dla reżysera. Po genialnym "Forrest Gumpie" i świetnym "Kontakcie" utwierdziłem się w przekonaniu, że ten człowiek jest kimś dużo więcej, niż tylko sprawnym rzemieślnikiem. W 2000 roku na ekrany kin wszedł "Cast Away", coś na kształt współczesnej wersji "Przypadków Robinsona Crusoe". Film pozwala się delektować obrazem, jak mało która wysokobudżetowa produkcja.
Początkowo zdjęcia miały być kręcone na Hawajach, ale kiedy okazało się, że nie można tam znaleźć lokacji bez najmniejszej infrastruktury, zdjęcia zostały przeniesione na małą wysepkę Monuriki, należącą do Fiji. Na początku roku, zupełnym przypadkiem, trafiłem na połączenie lotnicze z miastem Nadi, leżącym na należącej właśnie do Fiji wyspie Viti Levu. Chociaż nie był to mały wydatek i konieczne było wsparcie znajomych, głupotą byłoby z niego nie skorzystać. Ale chyba największą wagę przy decydowaniu się na tę podróż miał fakt, że mogłem pochodzić po miejscach, w których kolejny filmowy świat był tworzony przez Roberta Zemeckisa.
Luty, bo w połowie tego miesiąca podążałem śladami Chucka Nolana, był względnie ciepłym miesiącem w Polsce, ale dopiero w tamtym rejonie mogłem całkowicie zapomnieć o ziemie. I chociaż powyższe zdjęcie może do tego nie przekonywać, krótki rękawek i spodenki były maksimum o każdej porze dnia jakie można było na siebie nałożyć.
Jak to w klimacie tropikalnym bywa, albo niemiłosiernie grzeje albo niemiłosiernie leje. Powyżej zachmurzone niebo, czyli fragment 10 minutowego przejścia między pierwszym a drugim stanem.
Idąc wzdłuż niedługiej linii brzegowej, mimowolnie wypatrywałem paczek FedExu, chociaż oczywistym było, że ekipa posprzątała po sobie wszystko co było możliwe. A nawet, gdyby coś niechcący zostawili na wyspie, po okresie ponad 15 lat na pewno zostało by to pochłonięte przez naturę.
Obok bohatera kreowanego przez Toma Hanksa, innym wzbudzającym sympatię jest... piłka siatkowa firmy Wilson, nazwana tak samo w filmie. Jeden z trzech egzemplarzy użytych w produkcji został kupiony na aukcji przez byłego dyrektora generalnego FedExu za kwotę 18.500 dolarów. Natomiast do dziś w sklepach internetowych można kupić jej reprodukcję, w cenie dostępnej już przeciętnemu zjadaczowi chleba.
Z Wilsonem związana jest również najbardziej poruszająca scena w filmie, kiedy to Nolan, będąc na otwartym oceanie, próbuje bez powodzenia złapać przyjaciela, który odwiązał się od tratwy. Ilość emocji, jakie wywołuje ta scena, to, moim zdaniem, kolejny dowód na niebywały talent reżysera, który potrafił sprawić, że rozstanie człowieka z przedmiotem może wywołać łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz