piątek, 15 listopada 2013

Peacemaker (1997), reż. Mimi Leder

     Chociaż nie jestem zagorzałym fanem piłki nożnej, kiedy kilka lat temu pojawiła się okazja wyjazdu na mecz eliminacji do MŚ i pokibicowania naszej reprezentacji, nie zastanawiałem się długo nad decyzją. Tym bardziej, że spotkanie miało miejsce w stolicy Słowacji - jak się okazało, wartej zobaczenia Bratysławie. Krótko mówiąc: warto było. Kibice i policja dostarczyli niezapomnianych wrażeń, a sama rozgrywka... zakończyła się niestety wbrew oczekiwaniom.
     Ta wycieczka była jedną z pierwszych, podczas których udało mi się znaleźć miejsce, gdzie powstawały sceny do konkretnego filmu - w tym wypadku debiutu fabularnego wytwórni DreamWorks - Pecamaker. Pamiętam tę satysfakcję, kiedy po niepewnym krążeniu między kamienicami, udało mi się w końcu znaleźć plac, którego szukałem. Radość ta zmalała trochę później, kiedy odkryłem, że przed nosem miałem znacznie więcej możliwości, bo ulice Bratysławy pojawiły się w filmie udając nie tylko Wiedeń.
     George Clooney i Nicole Kidman dochodzą do siebie po emocjonującej ucieczce przed złymi ludźmi, zakończonej widowiskowym wybuchem. Pod tym linkiem można zobaczyć ciekawy materiał z planu, jak i fragmenty samej sekwencji. Mając jedynie w pamięci kadr filmowy, zdjęcie wykonałem "na czuja", ale jak widać, nie wyszło najgorzej. Oprócz rusztowania, kwiatów i ilości masztów na flagi, niewiele się zmieniło w tym miejscu, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że w tle znajduje się Teatr Narodowy, który musi wyglądać reprezentacyjnie.

środa, 6 listopada 2013

Mission: Impossible (1996), reż. Brian De Palma

     Pamiętam jeszcze czasy - stare, dobre czasy - kiedy MTV było stacją muzyczną, a głównym elementem jej ramówki były teledyski. Ich twórcy starali się, czasem nieudolnie, ale jednak, przykuć uwagę widzów czymś więcej, niż tylko gołymi dupami skąpo ubranymi dziewczynami. Z tego okresu najbardziej utkwił mi w pamięci klip, do, zawsze oryginalnego w tej materii, Michaela Jacksona i jego „Remember The Time”. Zanim nastała era, w której wszystko jest dostępne od razu na wyciągnięcie myszki, dobre rzeczy smakowały jeszcze bardziej, właśnie dlatego, że dostęp do nich był umiarkowany. Do takich zaliczałem również utwór dwóch członków U2, Adama Clautona i Larry’ego Mullena, promujący film „Mission: Impossible” – świetna aranżacja archaicznego tematu, przy którym noga sama wybija rytm. Kiedy człowiek trafił na to w telewizji, przycisk głośności na pilocie automatycznie się wycierał.  
     Co do samego filmu, opinie na jego temat były podzielone. Przez jednych był krytykowany za odejście od ducha serialu, innym spodobał się jako autonomiczne dzieło w stylu De Palmy. Dla Toma Cruise’a był to debiut producencki, podczas którego pokazał, że jest w stanie mądrze poprowadzić wielomilionową machinę. Cierpliwość znanego z perfekcjonizmu aktora, została wystawiona na próbę, kiedy organizując zdjęcia w Pradze, musiał użerać się z biurokratami do niedawna jeszcze komunistycznego państwa. Potem wspominał: „Praga zalazła nam za skórę. Oni tam wciąż jeszcze uczą się demokracji”. Mimo tych, i zapewne innych problemów po drodze, film miał swoje „5 minut”, a kilka jego scen zapisało się wyraźniej w historii kinematografii (jak choćby włamanie do siedziby CIA czy akcja na pociągu TGV). 

     Część sekwencji początkowej ma miejsce nad brzegiem Wełtawy. Trzeba przyznać, że twórcy nad nią pracujący, wykorzystali to miejsce znakomicie, bo efekt końcowy pobudza wyobraźnię. Najważniejszą rolę zagrało tutaj światło (swoje zadanie spełniła również sztuczna mgła). Żeby oddać atmosferę starej Europy, z pomocą 11 generatorów oświetlono specyficznie w sumie 3 km brzegu. Przygotowania do dwunastu dni kręcenia zajęły około dwóch tygodni. Efekt był tak dobry, że na miejscu pojawiły się grupy amatorskich i profesjonalnych fotografów, chcących uwiecznić Pragę w oświetleniu, jakiego nie wiedziano tu nigdy wcześniej.

     Drzewo z prawej strony filmowego kadru wciąż rośnie i ma się dobrze. Powinienem je w zasadzie uchwycić również na swoim zdjęciu, ale rozrosło się na tyle (w dodatku miało jeszcze liście), że nie chciałem zasłaniać drugiego planu, który wydaje mi się ciekawszy.

     Lokalizacja bramy była dość czytelnie przedstawiona w filmie, więc jej znalezienie było formalnością. Ciężko powiedzieć, czy ta, widoczna na filmie, została tam wstawiona ze względów fabularnych (zabójstwo, zawieszone zwłoki, przejście nad nią) czy była autentycznym elementem tej lokacji. Jakkolwiek by nie było, ja trafiłem już na inną.