środa, 5 lutego 2014

Mission: Impossible - Ghost Protocol (2011), reż. Brad Bird

     Tyle było narzekania ze strony Tomka jaka to Praga trudna do współpracy, jaka skostniała, ile biurokracji, ojeju jeju... a 15 lat później co się dzieje? Ekipa wraca kręcić w to samo miejsce. No dobra, półtora dekady to nie byle co, sporo się mogło zmienić w tym czasie. I tak się najwyraźniej stało, skoro największe studia przyjeżdżają tu, zaraz po Londynie, kręcić swoje blockbustery, a samo miasto nazywa się czasem "Hollywood nad Wełtawą". 
     Po słabej drugiej części "M: I" i średniej trzeciej, nie wyczekiwałem specjalnie następnej odsłony serii. Obsadzenie w roli reżysera człowieka, który pełnił tę funkcję tworząc filmy animowane, wydawało mi się ryzykownym krokiem, ale jak się ostatecznie okazało, wartym podjęcia. Czwarta część pełnometrażowych przygód agenta Hunta i jego ziomków zapewnia bowiem sporą dawkę dobrej, sensacyjnej rozrywki, ze sceną wspinaczki po Burdż Chalifa (Chalifie?) na czele. Po seansie patrzę więc bardziej przychylnie na cześć piątą, której produkcja została zapowiedziana krótko po premierze ostatniego filmu. 
    I tym razem nie można było narzekać na różnorodność lokacji. Jeśli zaś chodzi o samą Pragę, to w tym filmie zagrała ona Moskwę, natomiast zamek hradczański zastąpił Kreml. Nie obyło się bez drobnej "rusyfikacji" tego obiektu. Pomijam żołnierzy i flagi, bo ich obecność jest oczywista w takim miejscu. Bardziej interesujące są betonowe słupki, widoczne też poniżej. Są zrobione w takim samym, charakterystycznym stylu, jak pociąg z "Goldeneye" - masywne, solidne, proste.    
     Nie twierdzę, że mój aparat oddaje kolory zgodnie z rzeczywistością, ale sądzę, że korekcja na filmie była poczyniona i to świadomie w kierunku chłodnego niebieskiego. Jesteśmy przecież w Rosji.
     W tym miejscu zastosowano stary, dobry trick montażowy. Bohaterowie wychodzą z największego przejścia w budynku po prawej stronie po to, aby wejść do pomieszczenia, do którego wejście znajduje się... właśnie w tamtym przejściu. Rozpoznałem je zupełnym przypadkiem, kiedy przechodziłem obok. Drzwi, które do niego prowadziły były oszklone, dlatego w oczy rzuciły mi się charakterystyczne schody z czerwonym dywanem, ze sceny legitymowania szpiegów. Drzwi były niestety zamknięte, więc oprócz zdjęcia zza szyby nic konkretnego nie dało się tam zdziałać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz