Od ostatniego postu minęło trochę więcej czasu niż zazwyczaj, ale jest powód ku temu. I to nie byle jaki.
Otóż jakiś czas temu, kupując na Ryneczku Lidla siatkę pomidorów zostałem skuszony do wzięcia udziału w konkursie. Decydując się na drugą siateczkę tych soczystych warzywek, automatycznie znajdowałem się w grupie osób biorących udział w losowaniu m.in. wycieczki do kraju producenta czerwonych jarzyn, czyli Meksyku. Ponieważ pomidorków nigdy za wiele, a do stracenia nic nie miałem, szybko zdecydowałem się na większy zakup. Prawdę mówiąc, nigdy specjalnie nie wierzyłem, że mógłbym coś wygrać w takich konkursach, dlatego przeżyłem niemały szok, kiedy dowiedziałem się... że to do mnie powędruje bilet na samolot do Ameryki Północnej. Naturalnie, przeczuwając że wizyta w tamtych stronach szybko się nie powtórzy (jeśli w ogóle), przystąpiłem do przeglądania mapy okolicy w której miałem się znaleźć, pod kątem lokacji filmowych. W tym miejscu przeżyłem kolejny szok i to jeszcze większy, bo okazało się, że kilka kilometrów od miejsca mojego pobytu znajduje się popularny resort Puerto Vallarta, w plenerach którego powstawały zdjęcia do soczystej klasyki kina - Predatora. Nie zastanawiając się dłużej, wziąłem się za przygotowania. Poniżej rezultat tej niezapomnianej wizyty.
Początkowo wydawało mi się, że miejsce to jest tak samo odległe i niedostępne, jak wynika z filmu. Nic podobnego. W rzeczywistości film McTiernana rozkręcił branżę turystyczną w tym rejonie tak bardzo, że będąc na miejscu, ciężko jest poczuć ten klimat zagrożenia, który wylewa się z filmu.
Choć obszar ten znajduje się w strefie klimatu zwrotnikowego, w momencie mojej wizyty niewiele na to wskazywało. Mógłbym nawet powiedzieć, że szata roślinny przypominała czasami polskie lasy. Z pomocą przewodnika udało mi się znaleźć miejsca, które szczególnie chciałem zobaczyć. Tutaj lokacja z pamiętnej sceny, w której pierwszy raz widzimy charakterystyczną krew drapieżnika. Najprawdopodobniej liść widziany na filmie był rzeczywistym elementem przyrody, ale... prawie 30 lat zrobiło swoje.
Dramatyczna scena, w której cała ekipa atakuje wszystkim co ma w... dżunglę. Chociaż rzeczywiście minęło dużo czasu, na niektórych drzewach wciąż można było dostrzec dziury po efektach wystrzałów. Magia kina sprzed epoki CGI zachowana w naturze.
Co to tego kadru nie mam pewności, czy dobrze go wymierzyłem (choć sama okolica jest potwierdzona). Pewne jest, że oglądając ten film w okresie podstawówki, nie mogłem spać kilku nocy właśnie przez te świecące oczy. Nie mogło ich zabraknąć w tym poście.
Pierwsze całościowe ukazanie Predatora (i tym samym kunsztu Stana Winstona). Mimo ostrej rozpierduchy nawalanki, drzewo stoi do dziś i ma się całkiem dobrze.
Kolejna zapadając w pamięć scena. Tym razem charakterystycznym motywem jest trzypunktowy celownik bestii z kosmosu. Drzewo pod którym zginął bohater grany przez Billa Duke'a już wtedy musiało być powalone. Dzisiaj jego stan, co naturalne, jeszcze bardziej się pogarsza, ale ma to swój urok.
I na koniec pożegnalny kadr, który warto było uwiecznić w mojej wersji. Dutch, po lądowaniu w rzece wydostaje się na brzeg, pokrywając się błotem, co, jak się potem okazało, ma swoje dobre strony. Natura lubi się zmieniać, a ja lubię to, że lubi się zmieniać. Przynajmniej w tym wypadku. Sam nigdy bym nie odnalazł tego miejsca, właśnie przez jego nieprzeciętną metamorfozę, ale z pomocnymi wskazówkami lokalnych mieszkańców, poszło dość prosto.
Wycieczka do Meksyku była jedną z najciekawszych przygód, jakie mi się przytrafiły. I pomyśleć, że wszystko przez kilogram pomidorów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz