środa, 6 listopada 2013

Mission: Impossible (1996), reż. Brian De Palma

     Pamiętam jeszcze czasy - stare, dobre czasy - kiedy MTV było stacją muzyczną, a głównym elementem jej ramówki były teledyski. Ich twórcy starali się, czasem nieudolnie, ale jednak, przykuć uwagę widzów czymś więcej, niż tylko gołymi dupami skąpo ubranymi dziewczynami. Z tego okresu najbardziej utkwił mi w pamięci klip, do, zawsze oryginalnego w tej materii, Michaela Jacksona i jego „Remember The Time”. Zanim nastała era, w której wszystko jest dostępne od razu na wyciągnięcie myszki, dobre rzeczy smakowały jeszcze bardziej, właśnie dlatego, że dostęp do nich był umiarkowany. Do takich zaliczałem również utwór dwóch członków U2, Adama Clautona i Larry’ego Mullena, promujący film „Mission: Impossible” – świetna aranżacja archaicznego tematu, przy którym noga sama wybija rytm. Kiedy człowiek trafił na to w telewizji, przycisk głośności na pilocie automatycznie się wycierał.  
     Co do samego filmu, opinie na jego temat były podzielone. Przez jednych był krytykowany za odejście od ducha serialu, innym spodobał się jako autonomiczne dzieło w stylu De Palmy. Dla Toma Cruise’a był to debiut producencki, podczas którego pokazał, że jest w stanie mądrze poprowadzić wielomilionową machinę. Cierpliwość znanego z perfekcjonizmu aktora, została wystawiona na próbę, kiedy organizując zdjęcia w Pradze, musiał użerać się z biurokratami do niedawna jeszcze komunistycznego państwa. Potem wspominał: „Praga zalazła nam za skórę. Oni tam wciąż jeszcze uczą się demokracji”. Mimo tych, i zapewne innych problemów po drodze, film miał swoje „5 minut”, a kilka jego scen zapisało się wyraźniej w historii kinematografii (jak choćby włamanie do siedziby CIA czy akcja na pociągu TGV). 

     Część sekwencji początkowej ma miejsce nad brzegiem Wełtawy. Trzeba przyznać, że twórcy nad nią pracujący, wykorzystali to miejsce znakomicie, bo efekt końcowy pobudza wyobraźnię. Najważniejszą rolę zagrało tutaj światło (swoje zadanie spełniła również sztuczna mgła). Żeby oddać atmosferę starej Europy, z pomocą 11 generatorów oświetlono specyficznie w sumie 3 km brzegu. Przygotowania do dwunastu dni kręcenia zajęły około dwóch tygodni. Efekt był tak dobry, że na miejscu pojawiły się grupy amatorskich i profesjonalnych fotografów, chcących uwiecznić Pragę w oświetleniu, jakiego nie wiedziano tu nigdy wcześniej.

     Drzewo z prawej strony filmowego kadru wciąż rośnie i ma się dobrze. Powinienem je w zasadzie uchwycić również na swoim zdjęciu, ale rozrosło się na tyle (w dodatku miało jeszcze liście), że nie chciałem zasłaniać drugiego planu, który wydaje mi się ciekawszy.

     Lokalizacja bramy była dość czytelnie przedstawiona w filmie, więc jej znalezienie było formalnością. Ciężko powiedzieć, czy ta, widoczna na filmie, została tam wstawiona ze względów fabularnych (zabójstwo, zawieszone zwłoki, przejście nad nią) czy była autentycznym elementem tej lokacji. Jakkolwiek by nie było, ja trafiłem już na inną. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz