środa, 26 lutego 2014

Vinci (2004), reż. Juliusz Machulski, cz. III

     Dzisiaj nieco monotonny post - wyłącznie ulice Krakowa. Są czasami w filmach takie momenty, że w kadrze jest niby dużo wszystkiego, ale tak naprawdę nie ma nic konkretnego (mam na myśli oczywiście kwestię porównywania lokacji, a nie znaczenia ujęć dla filmu). Poniższe zdjęcia są tego dobrym przykładem. Dużo tu budynków, dużo detali, głębia, szerokość, wysokość, ale jakoś nic nie przyciąga szczególnej uwagi. Chociaż w tym przypadku, te prawie 10 lat różnicy mówi nam przynajmniej coś na temat udostępniania ulic turystom, w tym najchętniej odwiedzanym polskim mieście. 
     Wszystkie te ujęcia pochodzą ze sceny powrotu obrazu do Muzeum, tuż przed zapadnięciem się ambulansu pod ulicą. Polonez stojący po lewej stronie i namiot za nim to elementy planu głównych bohaterów. Przy ich pomocy mogą, nie zwracając na siebie uwagi, zejść do kanałów i dostać się do wybranego punktu. Co najbardziej rzuca się tu (jak również na dwóch poniższych zdjęciach) w oczy, to zamknięcie, a przynajmniej ograniczenie, ruchu samochodowego na ulicy.
     Kraków ciągle jest rewitalizowany, remonty wciąż trwają, ale efekty widać i robią one dobre wrażenie. Pomijam główną cześć Rynku, bo wiadomo-to wizytówka, ale przyjemnie jest zgubić się nawet w tych bocznych, mniej uczęszczanych uliczkach. Tam można poczuć klimat tego miasta. A na zdjęciu powyżej widać, że wpuszczenie ludzi na jezdnię i położenie kostki zamiast asfaltu diametralnie zmienia charakter takiej ulicy. 
     Różnice między zdjęciami dodatkowo wzmacnia fakt, że film był kręcony w pochmurny dzień, po opadach deszczu, podczas gdy ja fotografowałem w pełnym słońcu. Dlatego Kraków 2004 może się wydawać mniej przyjemny, ale myślę, że gdyby zamienić warunki pogodowe to wrażanie byłoby odwrotne. Abstrahując od tego, najciekawszą metamorfozę przeszedł tutaj chyba szyld nad sklepem po lewej stornie.  
     I znowu auta vs. ludzie, czyli powrót do przeszłości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz