wtorek, 10 grudnia 2013

W obliczu śmierci / The Living Daylights (1987), reż. John Glen

     Autorzy historii szpiegowskich przyzwyczaili nas do tego, że ich nieustraszeni agenci z dużą częstotliwością przemieszczają się po świecie, wypełniając swoje misje. Sporo miejsc odwiedził Ethan Hunt, niemniej świata zobaczył Jason Bourne czy Jack Ryan. Ale liderem w tym rankingu jest nie kto inny, jak James Bond. Literacko nieco wcześniej, a filmowo od początku lat 60-tych, Agent Jej Królewskiej Mości ratuje świat w miejscach popularnych, jak i bardziej osobliwych. Przyjęło się jako pewną niepisaną regułę, że w każdym filmie z cyklu, oprócz charakterystycznej czołówki, tematu muzycznego i kilku innych, powtarzających się motywów, jednym z koniecznych elementów jest umiejscowienie, chociaż części akcji, w specyficznej lokalizacji.   
     W piętnastej odsłonie oficjalnej serii, takich miejsc jest kilka. Oprócz m.in. Gibraltaru, Maroka czy Afganistanu, bohaterowie pojawiają się w, ówcześnie czechosłowackiej, Bratysławie. Tej samej, która, w opisywanym wcześniej "Peacemakerze", odgrywała Wiedeń. Teraz sytuacja jest odwrotna - to ulice Wiednia posłużyły jako tło dla wydarzeń mających miejsce w filmowej Bratysławie. Oba miasta dzieli zaledwie 70 km, więc nie powinien dziwić fakt, że mogą mieć pewne wspólne cechy. Ale oprócz zbliżonej architektury, był inny powód kręcenia scen bratysławskich w stolicy Austrii. Otóż część akcji dzieje się również i w tym mieście, z jego charakterystycznymi miejscami w tle. Twórcy ograniczyli więc konieczność przemieszczania się i upiekli dwie pieczenie... w jednym mieście.
     Będąc w popularnym parku rozrywki Prater, w którym powstało część scen, na ścianie jednej z atrakcji widziałem, nieco już wyblakłe, zdjęcia odtwórców głównych ról, w momencie odwiedzania przez nich tego miejsca. Niestety, z powodu dużej przestrzeni, ograniczonego czasu i zmian, jakie tam zapewne zaszły w międzyczasie, nie udało mi się znaleźć konkretnych lokacji, pojawiających się w filmie.  
     Za to punktem, do którego dość szybko trafiłem, była opera, widoczna w początkowych scenach filmu. Pierwsze, co rzuca się w oczy porównując dwa zdjęcia, to oryginalna elewacja z dużym, bordowym napisem. Nie wiem czemu, ale mi taki zabieg bardziej przywodzi na myśl współczesne muzea niż operę. Innym elementem przykuwającym uwagę jest drzewo. Działanie natury przez okres czasu zawsze robi na mnie duże wrażenie, szczególnie w miejscach opuszczonych. Tutaj, drzewko trochę sobie podrosło, i zastanawiam się, jak zdecydowano by się (jeśli w ogóle) sfotografować ten budynek, mając przed wejściem taki element. W tym wypadku ma też miejsce pomieszanie dnia z nocą na obu fotografiach. Przypuszczam, że Opera Wiedeńska jest w jakiś sposób oświetlona w nocy, ale niestety, z moich zdjęć nie dowiemy się jak. Jestem za to przekonany, że żółte światło rzucane na centralną część budynku, pochodziło z, zainstalowanego specjalnie na tę okazję, reflektora.      
     Powszechnym zabiegiem scenografów, mającym na celu uwiarygodnienie miejsca rozgrywania akcji, jest umieszczanie w odpowiednich strefach plakatów, znaków, banerów, szyldów, reklam itp., charakterystycznych dla danego rejonu czy okresu, tym samym zasłaniając niepożądane elementy. W tej historii, aby przenieść widzów do Czechosłowacji, nad wejściem umieszczono napis w języku czeskim, natomiast żeby podkreślić panujący tam ustrój, na frontowej ścianie zawieszono czerwone flagi. Proste, a jakie skuteczne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz