Michael Bay to gorące nazwisko w świecie filmu. Dla jednych to maszyna do robienia pieniędzy, dla innych "Antychryst" kina rozrywkowego, pozostali albo kupują jego styl albo nie. Jak by nie patrzeć, facet ma swój własny głos. Dla mnie jest on esencją dopracowania technicznego w amerykańskim kinie. Pytanie czy za pomocą tylko tego elementu można zrobić wciągający film zostawiam otwarte.
Sam nigdy bym nie przypuszczał, że postawię nogę w miejscu, gdzie ten reżyser pracował. Zakładałem, że bawi się swoimi zabawkami w słonecznej Kalifornii, a reszta świata w jego filmach powstaje tylko na zielonym ekranie. Zdziwienie przyszło, kiedy dobrałem się do filmu opartego na autentycznych wydarzeniach z 2012 roku - ataku libijskich rebeliantów na amerykańską placówkę dyplomatyczna. Fakt, że był kręcony w Europie to jedno. Druga sprawa, że jest to film co najmniej dobry, a jakoś cicho było o nim w Polsce (do dzisiaj nie ma nawet zarysu fabuły na Filmwebie). Wciąż jest to kino typowo męskie, dużo tu wybuchów, strzelanin (na tym oparta jest właściwie główna oś fabuły), są wyłącznie źli i dobrzy, ale ktoś, kto jest wrażliwy na tego pana reżysera, nie powinien wymiotować podczas seansu. Ja z przyjemnością do tego filmu wrócę.
Nie rozpisując się za bardzo ponad to, co tu najbardziej interesujące, przechodzę do sedna. Zdecydowana większość filmu była kręcona na Malcie (jedynie pojedyncze ujęcia powstały w Maroku). O każdym z miejsc będę krótko pisał przy wklejaniu konkretnych zdjęć. Teraz pora na jedną z początkowych scen, gdzie cierpliwość dwóch amerykańskich agentów poddawana jest próbie przez lokalnych stróżów prawa.
Sam nigdy bym nie przypuszczał, że postawię nogę w miejscu, gdzie ten reżyser pracował. Zakładałem, że bawi się swoimi zabawkami w słonecznej Kalifornii, a reszta świata w jego filmach powstaje tylko na zielonym ekranie. Zdziwienie przyszło, kiedy dobrałem się do filmu opartego na autentycznych wydarzeniach z 2012 roku - ataku libijskich rebeliantów na amerykańską placówkę dyplomatyczna. Fakt, że był kręcony w Europie to jedno. Druga sprawa, że jest to film co najmniej dobry, a jakoś cicho było o nim w Polsce (do dzisiaj nie ma nawet zarysu fabuły na Filmwebie). Wciąż jest to kino typowo męskie, dużo tu wybuchów, strzelanin (na tym oparta jest właściwie główna oś fabuły), są wyłącznie źli i dobrzy, ale ktoś, kto jest wrażliwy na tego pana reżysera, nie powinien wymiotować podczas seansu. Ja z przyjemnością do tego filmu wrócę.
Nie rozpisując się za bardzo ponad to, co tu najbardziej interesujące, przechodzę do sedna. Zdecydowana większość filmu była kręcona na Malcie (jedynie pojedyncze ujęcia powstały w Maroku). O każdym z miejsc będę krótko pisał przy wklejaniu konkretnych zdjęć. Teraz pora na jedną z początkowych scen, gdzie cierpliwość dwóch amerykańskich agentów poddawana jest próbie przez lokalnych stróżów prawa.
Kontrola, do której zostali zatrzymani została nakręcona w Valletcie przy ulicy Liesse nad którą znajduje się charakterystyczna kładka.
Miejsce zostało dość dosadnie przerobione na libijski krajobraz. Pojawiają się zwisające po bokach flagi, druty kolczaste, podziurawione płachty, poniszczone auta, porozrzucany złom i masa facetów z bronią. Do tego dochodzi ogarniający wszystko dym.
To ujęcie zostało nakręcone ze wspomnianego wcześniej przejścia nad ulicą. Punkt światła jest zagadkowego pochodzenia w świecie filmowym (ni to odbicie słońca, ni lampa) i miał chyba za zadanie jedynie ożywić obraz, właśnie w takim bay'owskim stylu.
Tuż przy tym miejscu stoi jeden z dwóch (które zauważyłem na wyspie) znaków, sygnalizujących wielkość przemysłu filmowego jaki tam się rozwija. Podanych jest tu 6 tytułów filmów, które były kręcone w tym miejscu, między innymi właśnie "13 godzin...".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz